Ultimatum

Miejsce, gdzie zgryźliwy smok może w spokoju uwielbiać kotki oraz okaleczać i mordować graczy, a nawet ich postacie
ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Denadareth
Posty: 1386
Rejestracja: 2021-06-13
Prolog - 27 carvisa, 693 o.p.d.
Kronikarzom, którzy będą w przyszłości opisywali wydarzenia, które rozpoczęły się 27 carvisa 693 o.p.d. pozostawimy ustalenie, ile osób zginęło przez niemożność ustalenia dokładniej chronologii wydarzeń. Faktem jest, że we wściśniętej między Południową, Starą i Odzyskaną Dzielnicę części Glifu, nazywanej - z powodu smoliście czarnych słupów z poprzednich Cykli - Lasem Obelisków, w godzinach wieczornych pewnego Dnia Zasiewu, zaatakował Czarny Gargulec. Spadł na siedzibę Bladolicych, najpotężniejszego gangu w tej części miasta i zamienił ją w stertę gruzów. Dopiero parę godzin później, gdy rozeszło się co widzieli naoczni świadkowie, Las Obelisków niczym błyskawica - porównanie bardzo na miejscu, jak się miało okazać - obiegła pełna wersja zdarzeń.
Siedemnaście minut przed atakiem Czarnego Gargulca - pani Laona Sidre była pewna tego, siedziała wszak z zegarkiem swego nieżyjącego męża w ręku, wierząc, że poprzez niego jego duch ją ocali - do siedziby Bladolicych wpadły dwie postacie. Niewiele dało się powiedzieć o ewentualnych cechach charakterystycznych, bo od stóp do głów ubrane były w ceramiczne pancerze, jakie znaleźć można było jedynie u elitarnych formacji, takich jak Straż Trybuna, Dziedzictwo Stali czy przyboczna gwardia markiza Thelosa nar Vantero. Zbroje te bez problemu oparły się rewolwerom i strzelbom Bladolicych, a gdy opancerzone postacie sięgnęły po własną broń, zaczęła się rzeź. Uzbrojeni byli bowiem w miotacze Kaniego.
Ta ostatnia wieść zelektryzowała - znów, metafora bardzo na miejscu - mieszkańców. Zapanował chaos. Część osób zaczęła pakować dobytek i próbować opuścić dzielnicę. Niektórym nawet się udało. Inny zaczęli się zbroić, gromadzić w grupy i okopywać. Jeszcze inni chowali się gdzieś z rodzinami. Niektórzy wybrali nawet tunele połączone z Odzyskaną Dzielnicą. Niektórzy z nich nawet przeżyli.
Nie była to przesadzona reakcja, a przynajmniej nie bardzo. W Glifie były pewne granice, których nie należało przekraczać, a nieautoryzowane użycie miotaczy Kaniego było jedną z takich granic.
Na reakcję Trybuna i Pięciu Najwyższych nie trzeba było długo czekać. Cztery głowne ulice prowadzące poza Las Obelisków szybko zostały odcięte. Straż miejska, wspierana przez Straż Trybuna, Dziedzictwo Stali i nawet automatony otoczyły uwięzionych mieszkańców. Wzniesiono barykady, ustawiono działa i nawet stacjonarne miotacze Kaniego.
Z ustawionych megafonów popłynęło ultimatum: "Ten, kto dostarczy nam winnych zamachu i ich miotacze, dostanie dziesięć tysięcy funtów. Jeśli nie stanie się to w ciągu trzech dni..."
Nie dokończyli, a cisza która nastąpiła, gdy przebrzmiały ostatnio słowa sprawiła, że ludzie sami zaczęli sobie dopowidać ciąg dalszy.
- Słyszałem, że czterdzieści lat temu, jakiś zwariowany gostek z Dziedzictwa Stali zabił żonę z miotacza i zaczął się ukrywać! Automatony zaczęły przetrząsać kamienice po kolei, aż został schwytany. Zginęło chyba jedenaście osób!
- Jedenaście? To nic! Ponoć niedługo po odzyskaniu niepodległości grupa byłych żołnierzy użyła swoich miotaczy by napaść na bank Złotego Kolektywu. Dziedzictwo Stali użyło własnych miotaczy Kaniego, tych dupnych, stacjonarnych, by zawalić budynek, w którym się okopali... razem ze wszystkimi mieszkańcami. Prawie sto ofiar!
- Oj, to było lata temu, teraz tak nie działają. Pamiętacie, jak dziewięć lat temu myśleli, że lata po mieście laska z miotaczem? Okazało się, że była tylko zaklinaczką, ale nie wysadzili przecież całej dzielnicy...
- Zamiast tego Straż Miejska i Straż Trybuna przetrząsnęły pół Rybowiska i, niejako przy okazji, aresztowała chyba dwieście osób za sprawy w ogóle nie związane z atakami. Chcesz mieć powtórkę z tego tutaj?
Jedynym pocieszeniem w tym wszystkim, był limit trzech dni wyznaczony przez władze. Las Obelisków miał jeszcze czas.
A potem zaczął atakować Czarny Gargulec. Gdy rozwalił w drzazgi ciąg prowizorycznych ruder, ludzie odetchnęli. Najwyraźniej zlokalizował i unieszkodliwił cel. Ale barykada nie drgnęła.
Sześć godzin później Czarny Gargulec zaatakował znowu.
Pięć godzin i dwadzieścia minut później znowu.
Stało się jasne, że Trybun nie był w stanie namierzyć miotaczy.
Gargulec zaatakował znowu, burząc garbarnię. Ohydny smród barwników, skór i środków do garbowania zmieszał się ze smogiem, opadając na mieszkańców Lasu Obelisków.
28 carvisa, 693 o.p.d.
Godzina 14:00
W końcu, około czternastej 28 carvisa, w karczmie "Wrota Obelisków", której wejście było ustawione właśnie między parą stojących monumentów, zgromadzili się dalieri gangów, znaczące persony Lasu i wszyscy inni, którzy mieli nadzieję jakoś uratować sytuację, a nie tylko siebie. Ach, jaki to byłby łup, gdyby Straż Miejska zrobiła nalot na karczmę! Ale strażnicy byli zajęci pilnowaniem barykad i nie w głowach im było robienie jakichkolwiek obław.
- Wysłałem do moich kolegów z bractwa prośbę, by zorganizowali nadzwyczajne posiedzenie i podjęli uchwałę, że wystosują wniosek do Pięciu Najwyższych... - Janus Carro, emerytowany zegarmistrz, gdy mówił bawił się wisiorkiem z symbolem sekstansu, znakiem przynależności do Bractwa Nawigatorów, grupki bogatych ludzi, którzy mieli nadto wysokie mniemanie o swoich zdolnościach kontroli wydarzeń.
- Co ty kurwa pierdolisz? - warknął Hans Jaffe, dalieri gangu Obrzyganych Meuzów (nikt nie wiedział kim lub czym są Meuzowie). - Posiedzenie? Wniosek? Balt, zagadaj do zwoich ziomków i powiedz im, żeby się odpierdolili z tą blokadą.
Balthazar Yrh, podobnie jak Janus był emerytem, ale na tym kończyły się podobieństwa. Gdy zegarmistrz był nerwowy i wiecznie się trząsł (co chyba było powodem jego przejścia na emeryturę), Balthazar był pełen godności i opanowany. Był emerytowanym kapitanem straży miejskiej, a teraz pełnił rolę kogoś w rodzaju płatnego mediatora między grupami w Lesie Obelisków.
- Zagadam, ale to nic nie da - powiedział, skubiąc bujne bokobrody jedyną pozostałą mu ręką. - Jest tam i Straż Trybuna i Dziedzictwo Stali. Straż Miejska nie ma nic do gadania i ma tańczyć jak im zagrają.
- Kurwa mać, nie pierdol mi, że...
- Przestań się rzucać, bo do niczego nie dojdziemy - odparła Kame y'Vailla, ciemnoskóra dalieri Mord i Mordów. - Lepiej skupmy się na znalezieniu winnych. A to nie jest trudne, prawda?
- Co masz na myśli? - zapytał Balthazar.
- Och, proszę was - powiedziała, prezentując olśniewająco białe zęby. - Zaczęło się od ataku na Bladolicych, prawda? Kto był ich wrogiem? Gavin i jego Strażnicy Obelisków. Którego dalieri i którego gangu nie ma na tym spotkaniou? Gavina i Strażników Obelisków. Czyją siedzibę zaatakował Czarny Gargulec? Gavina i Strażników Obelisków. Dziękuję.
- Gavin nie był jedynym naszym wrogiem - odezwał drobny bestiar, siedzący w rogu. Był to Ulrich Hemmo, chyba najwyższy rangą z pozostałych przy życiu Bladolicych, nieobecny w czasie ataku na siedzibę swoich ludzi. Czy to czyniło go obecnie dalieri grupy? - Mordy i Mordy również często ścierały się z nami.
- Och, to były tylko takie przegwarki o terytorium i trybut - odpowiedziała Kame. - Poza tym ja tu jestem, a Gavina nie ma.
- Być może jesteś tu tylko by uśpić naszą czujność? Jak dla mnie to podejrzane.
- A dla mnie to podejrzane, że akurat nie było cię na miejscu, gdy zaatakowano Bladolicych.
- Byłem w terenie...
- Jak wielu innych, tylko że oni wrócili na miejsce po ataku i spadł na nich Gargulec... ciebie zaś też wtedy nie było.
- Miałem szczęście.
- Czyżby?
- Coś insynuujesz? - Ulrich podniósł się z miejsca.
- Uważaj, wszarzu - warknął Hans. - Kame też mi śmierdzi, ale ty się tak nie rządź. Bladolicy może i trzymali but na naszych karkach, ale już was nie ma, więc stul pysk i się nie wychylaj.
- Ja ci zaraz...
W tym momencie Trevor FaRajjo, właściciel "Wrót Obelisków", musiał zmówić w myślach krótką modlitwę do Dłoni w podzięce za to, że uparł się, by skonfiskować broń wszystkich wchodzących. Zaraz też rodzącą się kłótnię zdusił w zarodku niski, chociaż jednocześnie kobiecy głos.
- Spokojnie, bez nerwów, bo mnie już głowa boli - przemówiła góra sadła, która mogła być słoniem, ale była Jessicą Kalees. - To że Czarny Gargulec zaatakował siedzibę Gavina... to nic nie znaczy. Zniszczył też jedną z moich garbarni, a chyba nikt nie podejrzewa, że to ja za tym stoję, prawda?
- No w zasadzie... - zaczęła Kame, ale Jessica nie dała sobie przerwać.
- A co do winnego... Przecież wy umiecie załatwiać takie sprawy? - Pogardliwe "wy" dotyczyło najwyraźniej zgromadzonych członków półświatka. - Macie tę całą Czerwoną Sprawiedliwość, prawda? Straż kogoś szuka, wy nie wiecie, kto jest winny więc dajecie im na tacy jakiegoś dupka, oni go aresztują, skazują lub zabijają w trakcie aresztowania i zostawiają was w spokoju.
- Obawiam się, że to nie jest takie proste - rozległ się spokojny głos, cichy a jednak słyszalny, może dzięki temu, że wszyscy cichli, właścicielka głosu mówiła.
Niewysoka, w średnim wieku, o jasnych włosach i smutnych oczach, nie była stąd. Najpierw przysłuchiwała się dyskusji. Gdy jednak zaczęła mówić, wszyscy zauważyli, że założyła na czoło czerwoną opaskę z symbolem pięcioramiennej gwiazdy o ramionach wykonanych z czarnych noży.
Wysłanniczka Czerwonych Królów, najwyższych dalieri Glifu.
- Możemy poświęcić kogoś, nie ma problemu - powiedziała. - Ale to nie ma znaczenia. Najważniejsze są miotacze. Dopóki ich nie znajdziemy i nie zwrócimy, barykada pozostanie na miejscu a Czarny Gargulec nie da nam spokoju. Więc na nich się trzeba skupić.
- Nie mamy pojęcia jak je znaleźć - zauważył Balthazar. - Gdyby istniały jakieś urządzenia, które mogą je namierzyć, to Dziedzictwo Stali na pewno by je miało i już byłoby po sprawie.
- Nie może ich odnaleźć nawet Trybun i Czarny Gargulec - zauważyła wysłanniczka Czerwonych Królów. - To już jakaś wskazówka, prawda?
- No chyba nie kurwa dla mnie - warknął Hans, ale jedno ostre spojrzenie wysłanniczki sprawiło, że spokorniał.
- Może ich w ogóle tu nie ma? - rzucił Ulrich. - Może je zabrano?
- To Czarny Gargulec by nie atakował nas, tylko poleciałby gdzie indziej - zaprotestował Balthazar.
- Dłoń jedna wie jak działa to ustrojstwo - warknął bestiar.
- Jeśli jednak założymy, że są tutaj... to muszą być ukryte gdzieś pod powierzchnią, w tunelach - powiedział Balthazar. - Wszyscy wiemy z historii, że Trybunowi nie zawsze dobrze szło namierzanie tego, co się tam działo.
Wszyscy pomyśleli o Wojnie Świtu. Zaraz też przestali. Nie był to miły temat, a mieli ważniejsze problemy na głowie.
- Dobra, no to podziemia - odezwała się Kame. - Och, a przypomnijcie mi, która z grup składa się ze Szperaczy, najlepiej znających tunele? Nie słyszę?
- Strażnicy Obelisków Gavina - mruknął Hans.
- Nie ma jakichś planów tych tuneli? - zapytała wysłanniczka.
- Jest trochę map, Bladolicy na pewno je mieli - powiedział Balthazar, a Ulrich potwierdził jego słowa skinieniem głowy. - Ale tych tuneli tam jest cała sieć. Jesteśmy w końcu przy Odzyskanej Dzielnicy, a to jakby nie patrzeć część Wykopalisk. Nawet u nas raz na jakiś czas trafisz na Zatraconego.
- Mieliśmy mapy, ale były... - zaczął Ulrich.
- W waszej kryjówce, która została zniszczona - dokończyła za niego Kame.
- Janus, nie możesz załawić nam planów z Archiwum?
Zegarmistrz poderwał głowę do góry, zaskoczony, że ktokolwiek go pyta.
- A-ale... jest przecież Dzień Domostwa! Archiwum jest zamknięte!
- Kurwa to wykorzystaj swoje magiczne wpływy, by je, kurwa, otworzyć! - warknął Hans.
- T-tak - wystękał zegarmistrz, wyglądając jakby zaraz miał zejść na zawał. - Wystosuję wniosek by zorganizować komisję...
- Proszę to zrobić, panie Carro. - powiedziała wysłanniczka. - I to szybko. Wolimy nie musieć prosić o to pana dzieci lub wnuków. Czy są jeszcze jakieś sposoby na zlokalizowanie miotaczy lub zawężenie obszaru poszukiwań?
- No, zawsze jest Vincent - powiedział milczący dotąd Szeroki Bazyl, potężny rudowłosy brodacz, właściciel największego w Lesie Obelisków burdelu o bardzo prostej nazwie: "Wytchnienie".
No tak. Vincent. Dziwny wynalazca odludek. Ktoś, kim się straszy dzieci.
- A co on ci poradzi? Jak już mówiłem, gdyby dało się namierzyć broń jakąś maszyną, to Dziedzictwo Stali już by to zrobiło.
- Nie zawadzi zapytać, prawda?
- Ale zaraz - znów odezwała się Jessica. - Nie tylko Dziedzictwo i ci od Trybyna używają tych całych miotaczy, prawda? Jeszcze są ci wariaci, którzy latają za Zatraceńcami.
- Czuwający? Łowcy? O nich mówisz? - zapytał Balthazar.
- Tak, tak - powiedziała potężna kobieta. - Oni się znają na takich sprawach i mają nas chronić przed zagrożeniami i innym gównem. Wariaci używający zakazanej broni i Czarny Gargulec demolujący nasze budynki, to chyba zagrożenie i gówno tego rodzaju, jakim się zajmują. Niech więc się ruszą!
- A wie pani, jak się z nimi skontaktować? - zapytała wysłanniczka.
- No chyba ty wiesz, co nie?
Wszyscy wciągnęli powietrze słysząc ton głosu Jessici, ale kobieta od Czerwonych Królów nie zdawała się zwracać na to uwagi.
- Jak się z nimi ogólnie skontaktować, to wiem - powiedziała. - Jak się z nimi skontaktować tutaj... niekoniecznie. Czy ktoś ma jakąś metodę.
Znów wszyscy spojrzeli na Janusa.
- N-No... wiem, że parę osób w Bractwie jest w jednej z tych grup - zaczął. - Mogę wysłać zapytanie...
- Ja chyba znam parę ich kryjówek - odezwał się Balthazar. - Ale nie wiem, czy dalej ich używają. Musiałbym posprawdzać.
- A ta wiedźma? - rzucił ktoś z sali.
Zaraz został uciszony, ale wysłanniczka uniosła rękę i powiodła wzrokiem po Balthazarze, Hansie i Kame.
- Jaka wiedźma? - zapytała.
- Jest taka jedna, nazywa się Biała Jorna - powiedział w końcu eks-strażnik. - Ale jest dziwna... no i co wiedźma mogłaby pomóc w szukaniu technologii?
Póki co nie zostało nic więcej do powiedzenie i rozmowa na forum rozpadła się na podgrupy.
Spoiler:
Veni, rescripsi, discessi

Awatar użytkownika
Szary Pies
Posty: 86
Rejestracja: 2022-09-13
Ta bździągwa chce się mnie po prostu pozbyć z firmy. Ta natrętna i zasadniczo irracjonalna myśl nie dawała spokoju inżynierowi Ronaldowi Baxterowi, niewysokiemu, przysadzistemu mężczyźnie pod czterdziestkę, wyróżniającemu się z tłumu długimi płomiennie rudymi włosami, gdzieniegdzie poprzetykanymi siwizną, starannie przystrzyżoną brodą i sumiastymi wąsiskami takiej samej barwy i, przede wszystkim, trzema szaro-srebrnymi palcami prawej dłoni. Antheelicznymi protezami.

Inżynier Baxter, przez znajomych zwany najczęściej po prostu Ronem albo Ronniem, niby wiedział, że jego obawy nie mają żadnych sensownych podstaw. Cenił i szanował Dianę Hargreaves. W sumie nawet ją lubił. Bo i dlaczego miałby jej nie lubić? Konkretna, sensowna kobita, stawiająca przed swymi podwładnymi jasne, wymierne cele i sowicie wynagradzająca tych, którzy je osiągnęli. A z drugiej strony, wybitnie inteligentna i oczytana dama, której śmiałe, lecz zarazem zawsze dobrze przemyślane, projekty otwierały przed ludnością Glifu, a w dalszej perspektywie także innych części świata, zupełnie nowe perspektywy rozwoju i dobrobytu. Co więcej, to przecież nikt inny jak rodzona babka Diany, Moira, dała Ronowi szansę na lepsze życie. Wprawdzie Baxter lubił uważać się za człowieka, który sam zapracował na swój sukces, jednak dobrze wiedział, że bez wstawiennictwa i wsparcia starszej z pań Hargreaves, pewnie dalej byłby prostym robotnikiem. No, góra brygadzistą. I dalej by mieszkał w chromolonej Południowej Dzielnicy. A tak, wykształcenie, twórcza praca, prestiżowe stanowisko w korporacji Achryczny Świt, renoma jednego z lepszych specjalistów od inżynierii achrycznej w mieście, elegancka posiadłość w Złotej Dzielnicy, a nawet małżeństwo z najmłodszą córką hrabiego nar Aretha, zubożałego, lecz cały czas wpływowego i bardzo poważanego szlachcica. Po prostu, glifiański sen, który się ziścił.

A teraz to wszystko pierdolnie, aż miło. Pomyślał smętnie Ronnie, słuchając, momentami bardzo ożywionej, dyskusji gangsterów i innych zgromadzonych na sali prominentów półświatka. Niby to, że profesor Hargreaves, wysłała tu właśnie Baxtera mogło mu pochlebiać. Może uważała go za swojego najbardziej zaufanego i kompetentnego podwładnego. Ta myśl była jednak dla Ronniego marnym pocieszeniem. W zasadzie był autentycznie przerażony. Przed oczami stała mu zatroskana twarz żony, którą pożegnał przed paroma godzinami.

Biedna, kochana Sally! Ludzie zazwyczaj widzieli w niej tylko zezowatą, garbatą, przygłuchą, wiecznie rozmarzoną idiotkę. Pewnie dlatego hrabia nar Areth tak chętnie zgodził się na ślub córki z zamożnym wprawdzie, lecz wcale nie bajecznie bogatym, człowiekiem z gminu. Ron wiedział jednak, że Sally nie jest taka głupia. Po pięciu latach małżeństwa nie tylko pokochał jej dobre, choć lekce sobie ważące praktyczne aspekty życia, serce i przyjazną oraz wdzięczną, choć nienachalnej urody twarz. Poznał ją też lepiej niż inni. Wiedział, że doskonale wyczuwa ludzkie zamiary i emocje. Prawie nie dała po sobie poznać, że się o niego martwi, ale czuł jej strach, będący owocem jego własnego, nieumiejętnie skrywanego przerażenia. Gdy powiedział, najspokojniej i najobojętniej jak umiał, że ma ważną sprawę do załatwienia na mieście i pewnie wróci dosyć późno, popatrzyła tylko na niego tymi swoimi wielkimi, lazurowymi oczami i powiedziała: Dobrze, Ronnie. Tylko uważaj na siebie. I postaraj się wrócić na kolację.

Gdyby to, kurwa, było takie proste. Jęknął w duchu Baxter, odruchowo sięgając do kieszeni płaszcza po zdjęcie żony i ich ukochanych dzieci: trojaczków Eudoksji, Eufrozyny i Eligiusza (Imiona wybierała Sally.)

Dobra. Muszę wziąć się w garść. Pomyślał Ron cofając rękę i, jak to mawiał jego nieboszczyk ojciec, zbierając myśli do kupy zwartej. Nie jest jeszcze najgorzej! A właśnie, że najgorzej, brachu! zawył z mieszaniną przerażenia i tryumfu jakiś głosik w zmęczonej głowie Baxtera. Zaraz będziesz musiał zasuwać do tuneli i skończysz jako podwieczorek pożeracza, względnie sauriala!

Ronnie zasępił się do reszty. Póki co rozmowa tuzów półświatka i innych przybyłych była niepokojąco pozbawiona jakiejkolwiek, zwłaszcza krzepiącej, konkluzji. Baxter rozejrzał się bez wielkich nadziei po sali. Wtem zobaczył znajomą osobę. Przywołał na twarz uprzejmy uśmiech i zrobił ku niej kilka kroków.

ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość